Jako fotograf teatralny, jak większość ludzi w Polsce i na świecie siedział pan zapewne w domu, aż nagle postanowił wyjść do ludzi i robić im zdjęcia. Co zainspirowało pana do stworzenia właśnie takiego projektu, jakim jest Pandomia?
Próbowałem fotografować mieszkańców Rzeszowa w maseczkach, kiedy zaczęli się w nich pojawiać na ulicach, ale moje prośby spotykały się z dezaprobatą. Zależało mi na oddaniu społecznego ducha pandemii poprzez portret zwykłego przechodnia. Z kolejną próbą coraz bardziej przekonywałem się, że jest to trudne, a nawet niemożliwe. Trafiłem na fotografie Stephena Lovekina z Nowego Jorku, który portretuje mieszkańców Brooklynu w oknach ich domów. Zainspirował mnie do poszukiwania własnego sposobu na dokumentowanie pandemii, który nazwałem Pandomia.
Dlaczego Pandomia?
Jest to wariacja słowa „pandemia”. Pandomia to nazwa przedsięwzięcia, którego bohaterem jest miejsce, w którym mieszkamy i gdzie możemy spotkać ludzi czasów zarazy, którzy są odizolowani, często zdani na siebie, niepewni jutra, a bywa, że przestraszeni i samotni. Umawiam się z nimi w blokowiskach, kamienicach i domach. Otwierają przede mną swoje drzwi i portretuję ich w przedpokojach zza progów ich mieszkań w bezpiecznej odległości. Projekt zrodził się na początku kwietnia, przed Świętami Wielkanocnymi i takimi naturalnymi skojarzeniami wydawały się przysłowia dotyczące polskiej gościnności: „Czym chata bogata tym rada”, „Gość w dom, Bóg w dom” - i tak jest tylko z tą różnicą, że mimo najszczerszych chęci progu ich mieszkań nie przekraczam. Polska gościnność na opak.
Planuje pan rozwijać galerię i dodawać do niej więcej zdjęć z kwarantanny podczas trwania całej pandemii?
Być może do końca miesiąca będę portretował mieszkańców Rzeszowa, może dłużej, zastanawiam się jeszcze nad tym. Wszystko zależy od tego jak pandemia będzie się rozwijała w naszym regionie i jak będziemy w niej funkcjonowali. A przede wszystkim czy taka forma dokumentacji będzie bezpieczna. Z drugiej strony widzę potrzebę tego specyficznego kontaktu. Bohaterowie zdjęć starają się być zwyczajni albo się wygłupiają, a ja mogę się oderwać od papki informacyjnej, która nas zalewa zewsząd i spotkać się z drugim człowiekiem podczas kilkuminutowej sesji fotograficznej.
W pana galerii widnieje mnóstwo zdjęć różnych ludzi, o różnych zawodach, nie tylko aktorów. Jak dobiera pan w takim razie swoich modeli?
Zacząłem
od siebie i mojej rodziny, taki domowy autoportret.
Następnie zostali sportretowani nasi sąsiedzi, później
osoby, które już fotografowałem i znałem w Rzeszowie,
jednocześnie wszystkim mówiłem, że jeśli ktoś chciałby był
fotografowany, to ja chętnie służę. I tak oto, niczym
zaraza, rozprzestrzeniam się fotograficznie.
A jeśli
ktoś chciałby umówić się na taką sesję do Pandomii to czy
jest to możliwe i jeśli tak, to jak się z panem
skontaktować?
Bardzo
proszę poprzez Facebooka. Jeszcze nikomu nie odmówiłem.
Zapraszam.
Wszystkie
pana fotografie w tej galerii są czarno-białe, jednak
dominuje w nich uśmiech. Czy ma to odzwierciedlać sytuację,
w której się wszyscy znaleźliśmy jako taką, w której mimo
tego, że jest trudna, może być przeżywana w radości?
Cały czas
mam nadzieję, że uda mi się oddać, poprzez te fotograficzne
spotkania, atmosferę tych dni. Być może tego jeszcze nie
widać, a być może nigdy tego nie dostrzeżemy albo
potrzebujemy dłuższej perspektywy. Nie wiemy do czego nas ta
sytuacja doprowadzi, co będzie potem i jaką wartość będą
miały te ulotne kadry, które utrwalam. Zbyt dużo
niewiadomych. Ludzie, którzy są izolowani w czterech
ścianach, różnie to przeżywają. Jedni się bardzo boją, inni
próbują o tym nie myśleć, oglądają seriale albo przeglądają
niekończące się najnowsze wiadomości, itd. Podczas sesji,
nic nie narzucam, tylko stwarzam możliwość spotkania, staram
się skadrować obraz i pomóc w realizacji pomysłu, jeśli taki
się pojawia. Osoby, które mnie zapraszają, często mają
dystans do siebie, do życia i jednocześnie otwierają na
oścież drzwi swojego domu. Bywa to czasem wzruszające,
zabawne, a nawet groźne jeśli w pobliżu statywu
przemieszczają się psy obronne. A co do uśmiechu to
rzeczywiście jest obecny ale to wynika z tego, że te nasze
kontakty, w przeważającej większości, są mimo wszystko
budujące i niosące nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie
normalnie. Na pożegnanie obiecujemy sobie ponowne spotkanie,
już takie z herbatą i ciastkami - no i… jak tu się nie
uśmiechnąć.